Pierwsze zaskoczenie – widać wszystko, co się dzieje w każdej klasie. Drugie zaskoczenie – z każdym uczniem, od najmłodszego, można porozumieć się w dwóch obcych językach: angielskim i francuskim. Potem także w suahili. Trzecie zaskoczenie – mania egzaminów.

 
Pierwsze zaskoczenie – widać wszystko, co się dzieje w każdej klasie.

W szkole, w której jesteśmy, okna i drzwi wszystkich klas wychodzą na galerię. Przechadzając się wzdłuż budynku, na parterze i na piętrze, można swobodnie oglądać to, co dzieje się wewnątrz. Nawet więcej – można też słuchać, bo drzwi są otwarte. I co ciekawe – podczas lekcji cisza jest jak makiem zasiał. Dziwi to tym bardziej, że widzi się nauczyciela siedzącego z tyłu (nie z przodu) klasy, pochylonego nad czymś, jakby był nieobecny. Tymczasem uczniowie siedzą w ciszy i skupieniu (nawet te najmłodsze) i nad czymś pracują. To widok dominujący. My powiedzielibyśmy, że to obraz pruskiego rygoru. Ale to chyba błędna ocena, bo zaraz potem widzimy nauczyciela w bardzo żywej interakcji z uczniami (to rodzaj performansu, w którym wszyscy są aktorami: mówią, krzyczą, tańczą, śpiewają, piszą, czytają) i to określilibyśmy jako zastosowanie aktywizujących metod nauczania. Dwa różne obrazy – dwa różne style – dwie różne reakcje.

 
Drugie zaskoczenie – z każdym uczniem, od najmłodszego, można porozumieć się w dwóch obcych językach: angielskim i francuskim.

Właściwie już w ostatniej grupie przedszkolnej (nasza zerówka) dzieciaki rozumieją, co się do nich mówi po angielsku i francusku oraz komunikują się w tych językach na podstawowym poziomie. Jak to osiągają? Trudno powiedzieć, ale prawdopodobnie jest to konsekwencja dwóch czynników. Pierwszy – nieustanne powtarzanie na głos najpopularniejszych słów i zwrotów. Drugi – doskonały słuch uczniów, uwarunkowany genetycznie. Czyli dominuje metoda pamięciowo-słuchowa, która w tej konkretnej populacji, w nauce języków obcych, przynosi świetne rezultaty. 

Mała dygresja odnośnie świetnego słuchu Afrykanów: trudno znaleźć dziecko, które nie umie śpiewać lub fałszuje (dokładnie przeciwnie niż u nas). Wszyscy uwielbiają śpiew i taniec. A poczucie rytmu jest ich naturalną, wyssaną z mlekiem matki zdolnością. Nawet gdy mówią coś chórem, to nadają temu taki rytm, że robi się z tego piosenka. Gdy jedno dziecko głośno nazwie coś, co zauważy, na przykład zebrę podczas wycieczki, to pozostałe natychmiast to podchwytują i razem skandują „zebra, zebra, zebra…”, aż ta zginie z oczu. Samoistne, spontaniczne uczenie się słuchowe. Nieprawdopodobne!

 
Trzecie zaskoczenie – mania egzaminów.

Gdyby w Polsce ktoś powiedział, że robi dzieciakom egzamin w zerówce, to byłby posądzony o grube nadużycie czy o błąd w sztuce nauczania. Nawet wtedy, gdy sprawdzamy opanowanie pewnych umiejętności, to nie nazywamy tego egzaminem i nie nadajemy temu takiej formy. Tutaj o każdym egzaminie, nawet tym w zerówce, mówi się z dumą, jak o czymś niezwykle ważnym, wręcz niezbędnym. Egzaminy mają różną formę. Niektóre to po prostu wycinaki i wyklejanki (4-latki), inne (z języka obcego w zerówce) to recytowanie na pamięć słów i wyrażeń. Jako pomoc dzieci dostają około 5 kartek formatu A5, na których mają schematyczne rysunki opatrzone właściwymi nazwami i zwrotami. Nie potrafią tego czytać, ale po rysunkach i może kształcie zapisu poszczególnych wyrazów „odczytują” właściwe słowa. Nie mówią tego, lecz skandują, bardzo głośno. No i od klasy pierwszej szkoły podstawowej po ostatnią (szóstą) są egzaminy pisemne. W tej ostatniej jest to egzamin państwowy. Zapytacie pewnie, jak można tak stresować dzieci od najwcześniejszych lat? Tutaj nauczyciele odpowiadają, że na tle innych stresów w Afryce, ten jest jednym z najmniejszych.

Dla przypomnienia, jesteśmy w Masace, miejscowości położonej na przedmieściach Kigali – w katolickiej, prywatnej szkole podstawowej im. św. Vincentego Pallottiego.