Indywidualizacja boli, ale działa
06/11/2017Czytanie, podobnie jak pisanie, to czynności nienaturalne. Jak zauważył Karol Darwin, „człowiek ma instynktowną skłonność do mówienia, o czym można się przekonać, słuchając gaworzenia małych dzieci, ale żadne dziecko nie ma instynktownej skłonności do pieczenia, gotowania, czytania czy pisania”. „Słowo mówione jest starsze niż nasz gatunek, a instynkt językowy pozwala dzieciom uczestniczyć w rozmowach na wiele lat przed pójściem do szkoły. Tymczasem słowo pisane jest nowym wynalazkiem, który nie pozostawił śladu w naszym genomie. Ludzie muszą się go mozolnie uczyć przez całe dzieciństwo, a nawet dłużej”
Dorotka czytała już płynnie, całymi wyrazami, gdy poszła do szkoły. Kiedy tylko nadarzała się okazja, lubiła czytać na głos swojej babci. Mniej więcej w drugim półroczu klasy I zdarzyło się coś dziwnego. Dorotka, zamiast czytać całymi wyrazami, zaczęła sylabizować. Zaniepokojona babcia spytała, skąd ta zmiana. Wtedy Dorotka tonem znawczyni odpowiedziała: „To jest czytanie po szkolnemu, nie wiedziałaś, babciu?”.
Piotrek był w ostatniej klasie szkoły podstawowej. Po drodze dwukrotnie zimował. Nie dziwi więc fakt, że był nad wyraz wyrośnięty. Jako uczeń z trudnościami w uczeniu się chodził na zajęcia terapii pedagogicznej. Chyba je lubił, bo nigdy ich nie opuszczał, zawsze był ożywiony i chętny do pracy. Markotniał, gdy trzeba było czytać. Gdy przychodziła jego kolej, intensywnie wpatrywał się w kartkę książki i bezgłośnie ruszał wargami. Po dłuższej chwili niemal wykrzykiwał przeczytane słowo, prawie na bezdechu i tak, jakby stanowiło początek i koniec zdania. Po prostu był na etapie literowania, a stąd dość daleka droga do czytania. Jego poziom odpowiadał dziecku, które dopiero rozpoczyna naukę czytania.
Ich historie, choć zgoła różne, mają coś wspólnego. Dlaczego Dorotka nauczyła się czytać jeszcze przed rozpoczęciem nauki w szkole, a potem zrobiła krok wstecz? Dlaczego Piotrek, mimo nastoletniego wieku, nie doszedł nawet do tego etapu, który dla Dorotki był krokiem w tył? Przyczyn jest pewnie kilka. Pewne jest to, że pochodzili z różnych środowisk, bardziej i mniej stymulujących. Prawdopodobnie różnili się też predyspozycjami. To, co Dorotce przychodziło z wielką łatwością, prawie niezauważalnie, dla Piotrka stanowiło wielkie wyzwanie. Warto dodać, że miał zdiagnozowaną dysleksję. Jednak te różnice nie wyjaśniają wszystkiego. Zarówno w jednym, jak i drugim przypadku zdarzyło się coś, co ostatecznie zdecydowało o regresie lub braku postępu – oboje zostali poddani takim działaniom pedagogicznym, które nie uwzględniały ich indywidualnych potrzeb i możliwości.
Dorotka straciła czas na uczenie się zupełnie niepotrzebnego jej sylabizowania, sądząc, że taki jest wzorzec czytania. To tak, jakby dziecko chodzące pewnie na dwóch nogach, uczyć raczkowania. W tym czasie mogła doskonalić umiejętność czytania trudniejszych tekstów i zadań. Zamiast tego, została poddana oddziaływaniom schematycznym, niezindywidualizowanym, jednolitym dla wszystkich uczniów. Zadziałał prosty mechanizm, który podpowiada, że jeśli wszyscy idą w danym kierunku, to znaczy, że jest on dobry i należy tam podążać. Zatem poszła. Wyjaśnienie babci, że czytanie „po szkolnemu” nie jest jej potrzebne, bo ten etap ma już za sobą, zawróciło Dorotkę ze ślepej uliczki. Ciekawe jednak, ile jeszcze takich ślepych uliczek zaliczyła.
U Piotrka rzecz była poważniejsza. Jak wyrośniętego nastolatka nauczyć sylabizowania, bo właśnie ten etap miał przed sobą? Przecież nie jest już dzieckiem i nie będzie czytał jak ono. Jak uchronić go przed wstydem wobec rówieśników? On, chłopak pod wąsem, ma czytać sylabami? Pomocna okazała się dobra relacja z terapeutą, który podjął indywidualną pracę z Piotrkiem, oszczędzając mu wstydu. W samej nauce czytania sprawdziła się metoda Ortograffiti. Po rzetelnej diagnozie terapeuta dopasował odpowiedni poziom ćwiczeń Ortograffiti i krok po kroku przeszedł z nim kolejne etapy nauki czytania. Po dwóch miesiącach chłopak czytał, nieporadnie i z błędami, ale całymi wyrazami.
Obie historie zakończyły się o tyle dobrze, że każde z nich wróciło na swoją ścieżkę rozwoju. Ile po drodze stracili, tego się nie dowiemy. Dorotka, jako dziecko zdolniejsze i mające wsparcie w rodzinie, pewnie szybko odrobiła straty, ale Piotrek pewnych rzeczy już nie był w stanie nadrobić. A wystarczyła odrobina uwagi, pochylenia się nad nimi i dopasowania działań do ich prawdziwych możliwości. Indywidualizacja nie jest łatwa, czasami wręcz bolesna, bo wymaga dużego wyczucia i wysiłku ze strony nauczycieli, ale naprawdę działa.