Przeważnie nie pamiętamy treści przeczytanej książki już po paru tygodniach i nie jesteśmy w stanie przywołać imion jej bohaterów. Jednak rzecz raz przeczytana nie ginie… Czy sytuacja, którą właśnie przeżywamy, może budzić dawniejsze marzenia i fascynacje – zakorzenione jeszcze w dzieciństwie? O śladach, jakie książka pozostawia w świadomości czytelnika, i o zjawisku, które trwa jedynie chwilę, ale towarzyszy mu pewność, że to już się wydarzyło – pisze Roland Maszka.

Całkiem niedawno przykuł moją uwagę tytuł pewnej książki. Wystawiono ją w witrynie objazdowej księgarenki, która przybyła na festyn zorganizowany z okazji święta jednej z najstarszych dzielnic mojego miasta. Wzdłuż parkanu ustawiono namioty i stoiska prezentujące wytwory sztuki i miejscowego rękodzieła. Żadnej chińszczyzny, kiczu ani lodów na patyku. Prawdziwy festiwal wysokiego rzemiosła, coś z jarmarku, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Całość wkomponowana w otoczenie średniowiecznej katedry, rokokowego pałacu i pięknego starego parku. Jednym ze stoisk okazała się półciężarówka przystosowana do potrzeb księgarskich. W witrynie tej mobilnej księgarni dostrzegłem klasykę literatury skandynawskiej, a wśród niej książkę z wilczą łodzią na okładce i tytule, który przywołał mi na myśl dziecięce marzenia o dalekiej krainie odkrytej przez żeglarzy z Północy na długo zanim Kolumb postawił stopę na ziemiach Nowego Świata. I chociaż autora nie pamiętałem, miałem niemal pewność, że znam tę powieść. „Czytałem to jako kilkunastoletni chłopiec” – zwróciłem się do sprzedawcy, młodego księgarza, mówiąc, że to o wikingach, którzy w XI wieku dotarli aż do Zatoki Hudsona, do wybrzeży Kanady. Księgarz przyjrzał mi się, ale pokręcił głową.
Rzeczywiście powieść jest to o tym, ale nie mogłem jej czytać, bo przetłumaczono ją dopiero dwa lata temu, jest to rzecz nowa i wydana w Polsce po raz pierwszy. „Może czytał pan coś podobnego, o tym samym tytule?” Niemniej jednak polecił mi tę książkę jako ciekawą opowieść o zacięciu filozoficznym i sagę o wartkiej fabule. Kupiłem… I rzeczywiście, czytając ją, odniosłem wrażenie, że wiem, co się zaraz wydarzy, choć jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że powieść tę czytam po raz pierwszy… Sprawdziłem też, czy były wcześniejsze wydania książki – nie było! Zresztą może przeważył tu jakiś sentyment – przechył w stronę tego, co czytało się w dzieciństwie? Jakiś ślad, który pozostawia literatura na zawsze w świadomości czytającego. I potem idealizuje się przeczytaną opowieść, która z upływem czasu urasta do rangi mitu. Ostatecznie książka okazała się dość… zajmująca. Faktycznie o „zacięciu filozoficznym”, jednak bez tego epickiego rozmachu, który z taką siłą oddziaływał na mnie w dzieciństwie, i kunsztu, jakiego oczekiwałbym od tłumacza… Ale tak to już bywa… Każdy widzi inaczej, choć wszyscy patrzą na to samo… Jeden z epizodów wspomnianej opowieści to historia spotkania islandzkich i norweskich żeglarzy ze skraelingami – rdzennymi mieszkańcami Ameryki. Wielkie wrażenie robi na przybyszach z Północy nowo odkryta ziemia. Ogrom i piękno lasów, potężnych drzew, jakich próżno szukać na nagiej Islandii czy wietrznych Orkadach; bogactwo ryb w rzekach i zwierzyny łownej w głębi lądu, żyzna ziemia zapewniająca dobrobyt – to wszystko nasuwa myśl, że można by tu żyć dostatnio przez wiele pokoleń. Orzekają, że w tej krainie głód nie doskwierałby nikomu… Tubylcy przyjmują jasnowłosych i jasnookich przybyszów darami – koszami mięsa, ryb i owoców przypominających winną latorośl… W zamian żeglarze darowują to, co w czasie długiej żeglugi pozwala przetrwać – piwo i ser. To prawdziwie pokojowe powitanie. Ale jeden z żeglarzy zauważa, że ich topory są mocniejsze i pewniejsze od drewnianych dzid… To ciekawe spostrzeżenie. I nietrudno się domyślić dalszego ciągu. Kiedy wódz skraelingów wydaje z siebie powitalny zaśpiew, jeden z wikingów mówi, że w tym dźwięku kryje się wielkie piękno, drugi – radzi mieć broń w pogotowiu…

Może dlatego to, co czytałem dawniej, wydawało mi się tak świetne. Tak dzieje się z książkami z dzieciństwa – czytane ponownie nie tyle blakną, ile nabierają nowej barwy. Czas też ma znaczenie. Dziś wydaje mi się, że tamte książki były inaczej tłumaczone, innym językiem pisane, ze szczególną starannością słowa i dbałością o czytelnika przygotowywane. Ale może to być tylko wrażenie…

Roland Maszka