Dni otwarte stały się jednym ze sposobów promowania szkoły i utrzymania pożądanej liczby dzieci. Szkoły prezentują swoje walory
i przekonują, że to do nich warto chodzić i się uczyć. Sezon na dni otwarte trwa również w gimnazjach.

 

Po reformie gimnazja wygasają – a ich miejsce zajmują ośmioklasowe podstawówki. Zapisy do zerówek i klas pierwszych w gmachach gimnazjów i z gimnazjalną kadrą są ciekawą alternatywą dla rodziców pierwszoklasistów. Również rodzice starszych dzieci niekiedy decydują się na zmianę i zapisują dziecko do klasy siódmej. W dawnych gimnazjach otwiera się taka możliwość. Można przyjąć ucznia do siódmej klasy, nawet jeśli nie ma niżej ani klasy piątej, ani czwartej, ani nawet trzeciej. Siódmoklasiści uczą się więc z odchodzącymi gimnazjalistami i w pewnym sensie czują się gimnazjalistami, bo młodszych dzieci prawie nie ma. I paradoksalnie – to gimnazjaliści promują nową szkołę podstawową! Oni przecież prezentują dorobek placówki.

Dwa lata wcześniej w trakcie jednej z moich lekcji do sali weszli uczniowie szkoły podstawowej. Byli to szóstoklasiści, którzy w ramach dni otwartych gimnazjum zwiedzali szkołę i mogli wejść do klas, zobaczyć, jak uczą się ich starsi koledzy. Nie mieli chyba zamiaru pozostać dłużej i brać udziału w zajęciach – chodziło raczej o to, by poczuli, jak jest w gimnazjum. Ja jednak postanowiłem ich zatrzymać. W sali było kilka miejsc wolnych, godzina wczesna, gimnazjaliści życzliwie zaskoczeni obecnością młodszych dzieci. Była to lekcja powtórzeniowa, oparta na pytaniach z literatury, które z kilku zestawów wybierali sami uczniowie. Spodziewając się wizyty szóstoklasistów, wśród pytań dla gimnazjalistów „ukryłem” takie, na które mogliby odpowiedzieć również uczniowie szkoły podstawowej. Dzieci usiadły więc w ławkach i przysłuchiwały się, jak wypowiadają się starsi koledzy.

Wtedy zaproponowałem, by i oni spróbowali… Nie było łatwo! „A jeśli nie odpowiemy?” – pytali szóstoklasiści. „My też nie znamy odpowiedzi na wszystkie pytania” – uspokajałem ich. „W razie czego pomożemy wam”. Jedna z dziewcząt zdobyła się na odwagę i podała numer pytania. Tak zaczęła się wspólna lekcja, z której wynikało, że obie strony sporo wiedzą i potrafią wydobyć wiele ze zbiorowej niepamięci… Jedno pytanie zaskoczyło wszystkich. Widziałem, jak marszczą się czoła gimnazjalistów. Nie było trudne.

Przytoczę je w całości: „Powieść, która podejmuje trudny temat śmierci i dojrzewania do odpowiedzialności. Jej akcja rozgrywa się w dwóch światach, w rzeczywistości nam znanej i w fantastycznej krainie. Bohaterami są dwaj bracia. Młodszy z nich jest nieuleczalnie chory, ale starszy opiekuje się nim i pociesza, że po śmierci trafia się do zaczarowanego świata. Podczas pożaru domu ginie jednak starszy z braci… O czyją powieść chodzi? Jaki jest jej tytuł?”. Dzieci ze szkoły podstawowej podniosły ręce… Gimnazjaliści wytężyli pamięć – a jest to pamięć krótka, i to chyba całego pokolenia, któremu nie dane było ćwiczyć zapamiętywania. W dobie przelewu informacji uznaje się to za stratę czasu. W świecie pełnym kliknięć nie warto obciążać głowy. Są jednak książki, które pozostawiają ślad niezatarty! Jasnowłosego Nemeczka pamiętają przecież wszyscy. Dlaczego nie pamiętali dwóch braci? W końcu jednak podniosła rękę i gimnazjalistka: „«Bracia Lwie Serce». Cudowna książka” – dodała. „Astrid Lingren” – uzupełniłem odpowiedź.

Zdarzenie to nie pozostało bez echa i w moim życiu, w którym coraz częściej myśli się o przemijaniu i to nie w kategoriach literackich. Temat śmierci jest w szkole obecny – ale jest to obecność odległa… „Podaj pięć tematów charakterystycznych dla literatury” – pytam świetną uczennicę w czasie tej samej lekcji powtórzeniowej. „Miłość, śmierć, poświęcenie, odwaga, wędrówka” – wymienia to, co stanowi ośrodek zainteresowania wszelkiej sztuki. „A gdybyś miała wskazać teksty realizujące temat śmierci?” – pytam dalej. Po tej lekcji idę do szkolnej biblioteki i pytam o „Brzezinę”. Na twarzy koleżanki pracującej w bibliotece odczytuję zdziwienie. Kiedy ktoś pytał o to ostatni raz? Otrzymuję książkę prawie w moim wieku… Dwa lata różnicy. Więc jestem jednak starszy! Na okładce pejzaż nocny z zabudowaniami oświetlonymi sierpem księżyca. Odmalowana jakby przez kalkę wieś z pięcioma lipami (bo muszą być to lipy, jeśli wieś ma być polska). Niebo z woalem mgieł jak z „Brzeziny” – wykonane jest szlachetna techniką, może mezzotintą… W szczerym polu w kolorze białym – nazwisko autora. „Opowiadania wybrane”. Kiedyś wiedziano, jak ilustrować okładkę… Sama książka niewiele razy była czytana – trafiła do gimnazjum z… wojskowej biblioteki. Wewnątrz widzę eliptyczną pieczęć biblioteki jednostki wojskowej, odbitą tuszem o barwie, jakiej już się nie spotyka… Teraz ta książka będzie w ośmioklasowej podstawówce z nową pieczątką i nową historią. Co do wspomnianej wyżej lekcji, to uczę dzisiaj dzieci, które były wtedy szóstoklasistami.

 

Autor: Roland Maszka