Belfer ogląda stary serial – Wakacje z duchami
01/08/2014(Roland Maszka)
Przeciętnemu uczniowi mojego pokolenia (autor artykułu: rocznik 1964) wakacje kojarzyły się – zgodnie z łacińskim źródłosłowem – z wolnością (łac. vacare ‘być wolnym, próżnym’) i przygodą. Czasem z wyjazdem na wieś czy wczasami pracowniczymi. Rzadziej z podróżami, nie mówiąc już o podróżach zagranicznych.
Współczesny uczeń niewiele różni się pod tym względem od dawnego. Nie myślę tu o podobnych możliwościach spędzania czasu, bo te współcześnie są zupełnie inne. Myślę raczej o tym, czym wakacje są i czym były – czasem swobody i uwolnienia się od konieczności szkoły. Możliwością usunięcia się z zasięgu wzroku rodziców i nauczycieli. Dlatego tak trafnie odwoływała się do wyobraźni, zwłaszcza chłopców, historia detektywistyczna trzech kolegów zmagających się z zagadką starego zamku, przestępcami i duchami. Nie ma bowiem nic bardziej upragnionego jak wakacje bez czujnego nadzoru dorosłych, gdy urok tajemnicy silniejszy jest niż strach czy rozsądek. Spanie na sianie, swoboda poruszania się przez cały dzień, wolność i zabawa. Jeśli wakacje są czasem wolnym od zajęć szkolnych, to jednak często nie były niestety wolne od szkolnego dydaktyzmu. Przykładem takiego dydaktyzmu jest film Wakacje z duchami.
Aspekt wychowawczy numer 1: szacunek dobra wspólnego i władzy
Rokrocznie możemy odnaleźć ten serial na którymś z kanałów telewizyjnych. Prawdopodobnie nie cieszy się już taką popularnością wśród młodych widzów, jak kiedyś – jest to produkcja z lat 70., ale z pewnością z sentymentem ogląda go starsze pokolenie. Może jednak i współczesny uczeń szkoły podstawowej, a nawet gimnazjum, gdyby obejrzał film z rodzicem czy dziadkiem, mógłby wynieść pewną lekcję o świecie, który dla niego jest już zamierzchłą przeszłością. Wakacyjny serial nie mógł pominąć aspektu wychowawczego – był przedłużeniem tego, co starała się wdrożyć szkoła: szacunku dobra wspólnego i władzy. Dlatego wszędobylscy młodzi bohaterowie Wakacji z duchami opowiadają się po stronie studentów i profesora, dla których zamkowe wnętrza powinny zachować swój pierwotny charakter, wbrew industrialnemu poglądowi kierownika budowy, dla którego sala rycerska ma być salą dancingową, bo takie są społeczne potrzeby mieszkańców podzamkowego miasteczka. Perypetie wokół tego sporu zawiązują akcję filmu – studenci, chcąc wypłoszyć budowlańców, straszą ich duchami dawnych mieszkańców zamczyska (Bogusława i Brunhildy Brandenburskiej), a robotnicy oczywiście duchów się boją. Następuje szereg nieporozumień. Nie przeszkadza to w finale filmu pogodzić antagonistów – i tradycjonalizm łączy się z nowoczesnością. W sali rycerskiej w otoczeniu historycznych murów i średniowiecznego wyposażenia powstaje sala klubowa. Racja historyczna i potrzeby społeczne zostają pogodzone. (Jakże „piękna” idea – realizowana i dziś, ku zgrozie historyków sztuki i konserwatorów zabytków; ale niestety niekiedy tylko w ten sposób można ocalić niejeden zabytkowy obiekt, który w przeciwnym razie popadłby w ruinę).
Aspekt wychowawczy numer 2: komendant milicji działa!
Podobnych aspektów wychowawczych jest w filmie jeszcze kilka. Epizod poświęcono również prawnym opiekunom chłopców: pani Lichoniowej i pani Trociowej – panie te jakby przeniesione z epoki sanacyjnej zupełnie nie orientują się, czym się podopieczni zajmują i gdzie przebywają. Przeświadczone, że dzieci są posłuszne i zawsze mówią prawdę, nie wnikają w zajęcia chłopców. Wystarczy, że ci pojawiają się w porach posiłków i mają apetyt. A gdy jednak nie pojawiają się na noc – za karę szorują deski podłogi ganku ryżowymi szczotkami – do białości. I nawet wezwanie na milicję nie może przerwać tej czynności! Słowem jest to świat, w którym pewne obywatelskie postawy zasługują na pochwałę i uznanie, a stare metody wychowawcze najlepiej się sprawdzają. Chłopcy otrzymują w nagrodę za pomoc w ujęciu przestępców: radziecki aparat fotograficzny Zenith oraz uścisk ręki pana kapitana. Władza troszczy się o obywateli i dzieci („Są wakacje! Mam was codziennie widzieć nad rzeką!” – nakazuje pan komendant, sierżant milicji). Piękne podzamkowe miasteczko urzeka urodą, a fety uliczne, zabawy, życzliwość i radość są tu wszechobecne – mimo ciemnej strony: smutnego, ascenicznego, niewidomego muzyka i jego żony, wiolonczelistki, którzy okazują się oszustami, próbującymi przemycić zrabowane w czasie wojny grafiki Albrechta Dürera. Fałszywy ślepiec daje jednak wcześniej wspaniały koncert organowy (Bach) w miejscowym kościele, co też nie jest bez znaczenia dla oglądającego niegdyś serial młodego widza. Całość komponuje obraz wakacyjnej sielanki prowincjonalnego miasteczka, kulturalnych ludzi, dobrze wychowanych dzieci, bezpieczeństwa i dobrobytu z fascynującą przygodą w tle, gdzie dobro ma przewagę nad złem i ostatecznie wygrywa. Jak w baśni.
Aspekt edukacyjny: nie wszystko jest jednorazowe
Niemniej jednak to, co wydaje się dziś ciekawe w Wakacjach z duchami, to nie zgrabna intryga lub atrakcyjne plenery wokół ruin zamku w Niedzicy ani nawet świetne role dziecięce – ale drugi plan. Wszystkie te akcesoria świata przełomu lat 60. i 70. – nieistniejącego, a utrwalonego w kadrze filmu. Naleśniki z jagodami podawane przez panią Trociową na fajansowych talerzykach, szklanki z kompotem agrestowym, dziś właściwie już nieznanym większości młodych ludzi, wycieczka turystów, którzy przyjeżdżają na podzamcze „ogórkiem”, brelok wiszący u paska Pikadora i ten sam sweterek shetland noszony codziennie. Z nostalgią patrzymy na sprzęty: kaflowy piec, makramy i „gobeliny” zdobiące ściany, butelki oranżady z kabłąkami, rower Ukraina, na którym można było jeździć nawet we trzech, albo blaszaną emaliowaną kankę na mleko – które ekspedientka wlewała bezpośrednio chochlą w chwili zakupu w małym narożnym sklepiku z wagą szalkową, którą pamiętają jedynie najstarsi. Uczeń współczesny – wzrastający w kulturze cywilizacji przedmiotów i opakowań jednorazowego użytku, zabaw raczej wirtualnych niż realnych – tych akcesoriów może już nie rozumieć. Warto może zatem zwrócić na nie uwagę – jeśli będzie kiedyś okazja do obejrzenia filmu. Oczywiście takich historycznych artefaktów w filmie Stanisława Jędryki jest znacznie więcej, łącznie z kunsztownymi dialogami bohaterów – układanymi przez Adama Bahdaja z wyczuciem realizmu i kultury tamtych czasów.