Zapowiedź MEN o wprowadzeniu dzienników nauczyciela wywołała spore zamieszanie w polskiej oświacie. Pojawiły się głosy zwolenników, bo taki rejestr pracy będzie świetną okazją, aby skończyć dyskusje o tym, że nauczyciele mało pracują. Są też i przeciwnicy tego rozwiązania, którzy nie chcą kolejnego biurokratycznego pomysłu w szkołach. Eksperyment dziennikarki „Gazety Wyborczej” pokazał na kilku przykładach, co mogłoby z dzienników wynikać…

Sam projekt dziennika, przez to, że jest jeszcze niesprecyzowany przez urzędników, budzi wiele technicznych pytań. Co ma być dokładnie w nim uwzględniane oraz jak będzie się to przekładało na premie dla nauczycieli? Wiadomo już, że samorządy same mają zadecydować, w jakiej formie dziennik ma być prowadzony.

Nie czekając na rozporządzenia z ministerstwa, dziennikarka „Gazety Wyborczej” Aleksandra Pezda zaprosiła do eksperymentu znajomych nauczycieli. Poprosiła ich, aby przez jakiś czas prowadzili taki właśnie rejestr pracy. Początkowo było wiele pytań o to, co do niego wpisywać, a także wiele śmiechu (np. z powodu porannego makijażu, który też robiony jest przecież dla uczniów).

Po rozwianiu wątpliwości nauczyciele zabrali się do wypełniania dzienników. Wynika z nich, że najczęstszą ich aktywnością po pracy jest sprawdzanie klasówek i przygotowywanie kolejnych lekcji. Sporą część czasu zajmują konsultacje z uczniami, szukanie materiałów do nadchodzących zajęć, prowadzenie szkolnych stron WWW.

Pan Marcin, nauczyciel z Tarnowa, swój czas spędza na uzupełnianiu ćwiczeń online dla uczniów na grupach facebookowych. Matematyczka z Kątów Wrocławskich swój czas dzieli na lekcje, obrabianie zdjęć i filmów ze szkolnych uroczystości, a także wyjazdy na konferencje.

Więcej o dziennikach, a także rejestry pracy nauczycieli można zobaczyć tutaj.