Kilka tygodni temu do sejmu trafił projekt ustawy wprowadzający do szkół wiedzę o seksualności człowieka – przedmiot obowiązkowy od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Teraz przedmiot jest nieobowiązkowy, dla uczniów od V klasy i nazywa się wychowanie do życia w rodzinie. Temat jest trudny i kontrowersyjny – jak podaje Newsweek w jednej ze szkół dwie nauczycielki… spoliczkowały się na oczach uczniów w trakcie dyskusji o nim.

Kontrowersje i dyskusje dotyczą wszystkiego: kto ma przedmiotu uczyć, co dokładnie i jak trzeba młodym ludziom powiedzieć, by im pomóc.

W co czwartej szkole wychowania do życia w rodzinie uczą katecheci. Wśród prowadzących są też poloniści, biolodzy i… wuefiści.  A uczenie przedmiotu związanego z seksem nastolatków, którym wydaje się, że wszystko już wiedzą i mówienie im tego tak, by chcieli słuchać to wielkie wyzwanie. Pomysły, by pokazywać im filmy antyaborcyjne  lub o życiu seksualnym Papuasów, wypaczają koncepcję przedmiotu i utrudniają i tak niełatwą komunikację.

Tymczasem zamiast rozmów o reformowaniu obecnego rozwiązania, pojawiły się pomysły, by ten dalece niedoskonały koncept rozszerzać na młodsze roczniki. To nie tylko nie uspokoi atmosfery i wojny ideologicznej wokół edukacji seksualnej, ale jeszcze zwiększy napięcie.

88 proc. ankietowanych Polaków chce, by wiedzę o seksie dzieciom przekazywała szkoła.