Czarne chmury zbierają się nad gimnazjami od początku ich istnienia. Kiedy w 1999 r. wchodziła w życie reforma wprowadzająca trzystopniowy system edukacji szkolnej, powszechnie uważano, że szkoła podstawowa, w której na jednym korytarzu spotykają się siedmio- i czternastolatki, nie sprzyja rozwojowi ani jednych, ani drugich. Maluchy czują się zahukane i lekceważone, a nastolatki – na siłę równane do młodszych. Media prześcigały się w pokazywaniu przykładów, gdzie w szkołach trzeba było zamykać korytarze, a dzieci izolować od siebie, bo te młodsze nie były bezpieczne.

Niebagatelnym argumentem było także i to, że nowy system dawał szansę na zatrudnienie dodatkowej kadry. Naturalnie generował także potrzebę tworzenia nowych miejsc pracy w otoczeniu szkoły – w administracji i zarządzaniu. Wówczas wszystkim się to podobało.

Gimnazja siedliskiem wszelkiego zła

Gimnazja przypadają na trudny moment w rozwoju młodych ludzi. Przychodzą do nich nastolatki w trakcie trudnego etapu dojrzewania hormonalnego i emocjonalnego. Niejeden gimnazjalny nauczyciel potwierdzi, że z taką młodzieżą pracuje się wyjątkowo źle, a wypełnianie obowiązków egzekwuje się jeszcze gorzej. Tymczasem, zgodnie z nową podstawą programową, w czasie trzyletniego kursu przerobić trzeba zakres wiedzy, którego nie pogłębia się już na kolejnych etapach edukacji. Powszechnie uważa się także, a potwierdzają to dane statystyczne, że właśnie w tych szkołach notuje się najwięcej przypadków agresji.

Nic zatem dziwnego, że okresu gimnazjum jak ognia boją się rodzice nastolatków. Potwierdzają to wyniki sondażu przeprowadzonego przez Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców. Inicjatorzy akcji, która za główny cel wzięła sobie obronę sześciolatków przed obowiązkiem szkolnym, zapytali w ankiecie o poparcie dla likwidacji gimnazjów. Ponad 900 osób opowiedziało się za likwidacją, a zaledwie 30 osób za pozostawieniem ich w niezmienionej formie. Argumenty za są ogólnikowe – agresja, siedlisko patologii, sprzyjanie „testomanii”. Co ankietowani proponują w zamian? To, co było – ośmioletnią podstawówkę i czteroletnie liceum. Albo dziewięcioletnią podstawówkę i liceum bez zmian.

Czy te projekty mają szanse powodzenia? Środowisko nauczycielskie podchodzi do sprawy ze stoickim spokojem. Nauczyciele przerobili już niejedną reformę i wycofywanie się z niejednych zmian systemowych. Wiedzą, że i zburzyć, i zbudować w szkolnictwie można wszystko. Słychać także bardzo egoistyczne głosy – jeśli zlikwidują gimnazja, to nie ruszą podstawówek i szkół średnich. Jeśli trzeba kogoś zwolnić, to lepiej zwolnić większość zatrudnionych w gimnazjach nauczycieli, by pozostali mieli spokój. Gminy zaoszczędzą, likwidując w majestacie prawa co trzecią szkołę, a kilku polityków zbije na całej sprawie dodatkowy populistyczny kapitał.

Jeśli likwidacja, to kiedy?

Gdyby założyć, że obecne działania zmierzające do likwidacji gimnazjów, miałyby skończyć się powszechną, a przede wszystkim polityczną zgodą, warto zastanowić się nad sposobami wprowadzenia zmian. Nawet formalna decyzja o końcu gimnazjów wymaga wielu lat. Prace legislacyjne przy tego typu działaniu to przynajmniej rok, przy założeniu oczywiście, że zdobędzie ono powszechne polityczne poparcie. Kolejnego roku, jeśli nie więcej, potrzeba na wypracowanie nowego modelu. Jeszcze kilka kolejnych lat na wdrożenie ewentualnych zmian. Nie da się przecież zmienić zasad w trakcie gry – roczniki, które uczą się według obecnej podstawy programowej muszą skończyć ją na obecnych zasadach. Innymi słowy, tak jak wiele lat zajęło wprowadzanie nowej podstawy programowej we wszystkich typach szkół, tak tyle samo, o ile nie więcej, potrzeba na odchodzenie od niej. Bardzo łatwo snuje się takie teoretyczne dywagacje, dużo trudniej o konstruktywną rozmowę. Bo skąd wziąć tak duże pieniądze (niektórzy wyliczają wręcz, że kwoty sięgałyby miliardów złotych) na odprawy dla nauczycieli, prace nad nowym programem i podręcznikami? W dyskusjach o „siedliskami zła”, jak określa się w publicystyce gimnazja, brakuje rozmowy o konkretach i rozwiązaniach najbardziej prozaicznych, organizacyjnych.

Wielcy nieobecni

W wieku szkolnym mamy obecnie w Polsce ok. 5 milionów młodych ludzi. Ponad 2 miliony to uczniowie szkół podstawowych, nieco ponad milion to gimnazjaliści. To właśnie ich, a także ich rodziców, w obecnej dyskusji pod uwagę się nie bierze.

Największymi nieobecnymi w całej dyskusji są jednak nauczyciele gimnazjów – a to oni mogliby tracić po zmianach. To oni najbardziej odczuli ciężar reformy edukacji. W pierwszej kolejności musieli się szkolić, by sprostać wymogom reformy oraz nowym wymaganiom edukacyjnym i wychowawczym. Angażowali się w awans zawodowy, kończyli studia podyplomowe. To oni właśnie mają obecnie największe doświadczenie pedagogiczne – wszak pracują z najtrudniejszą młodzieżą. Gdyby likwidacja gimnazjów miała stać się faktem, to oni zapłacą za święty spokój innych. Byłaby to olbrzymia strata dla edukacji.