28, 30 czy wręcz 36? Wszystko wskazuje na to, że w tym roku w klasach czeka nauczycieli i uczniów tłok.

W zeszłym roku prawie połowa klas w szkołach publicznych miała mniej niż 20 uczniów, 40 proc. – 20–25 uczniów, a tylko 0,6 proc. liczyła więcej niż 30. W tym roku może być znacznie gorzej – przewiduje „Gazeta Wyborcza”.

Samorządy dostają pieniądze z budżetu państwa według liczby uczniów, a tych z roku na rok coraz mniej. Im gęściej w klasach – tym większa oszczędność. Samorządy nie zgadzają się na podziały klas na grupy i wprowadzają limity.

I tak na przykład według zaleceń urzędników w warszawskich podstawówkach klasy powinny liczyć minimum 26 uczniów, w szczecińskich – 22–26 osób, a w krakowskich 24–30. W krakowskich gimnazjach czy liceach może być gęściej – nawet 34, 36 uczniów w klasie.

Rodzice buntują się przeciw posyłaniu sześciolatków do przepełnionych klas, niezadowoleni są nauczyciele. „Tak nie powinno być, bo gorzej się pracuje i mniej czasu poświęca się dziecku. Zwłaszcza że z roku na rok wzrasta liczba uczniów potrzebujących dodatkowego wsparcia, głównie logopedy.” – powiedziała „Gazecie” dyrektorka małej podstawówki z podwarszawskiej miejscowości.

Eksperci podkreślają, że nie ma prostego przełożenia liczebności klas na wyniki nauczania, ale warto zachować małe klasy w szkołach podstawowych, bo: „w mniejszych klasach dzieci uczą się więcej, nauczyciele zauważają mniej problemów z dyscypliną uczniów w czasie lekcji i, co prawdopodobnie wiąże się z poprzednimi rezultatami, są bardziej zadowoleni ze swojej pracy. Nauka w małych klasach wzmacnia osiągnięcia dzieci w wieku edukacji początkowej i jest szczególnie korzystna dla dzieci z grup edukacyjnego ryzyka” (Raport o stanie oświaty, IBE, Warszawa 2010).