(autor: Roland Maszka)

Jaszczurka żywi się owadami. Błyskawicznym ruchem języka chwyta i pożera ofiarę, która znajdzie się w zasięgu jej ataku. Większość owadów nie ma szans z przemyślną precyzją i techniką łowiecką gada. Istnieje jednak pewien gatunek muchy pustynnej, która celowo podfruwa do polującej jaszczurki na niebezpiecznie bliską odległość i nieruchomieje w powietrzu. Prowokuje w ten sposób atak, a gdy ten ma nastąpić – odfruwa kawałek dalej i znowu nieruchomieje, „twarzą w twarz” z polującym gadem. Mucha powtarza ten manewr wielokrotnie, dopóki nie wyprowadzi jaszczurki w głąb pustyni, skąd nie ma już powrotu. Zwierzę ginie z wyczerpania i braku wody, a wtedy mucha żywi się jego padliną. Ofiara staje się myśliwym. Zdumiewająca „pomysłowość” owada i zadziwiająca „głupota” jaszczurki…

Wokół tej – chciałoby się powiedzieć – nieubłaganej zmyślności biologii Abe Kobo opowiedział historię swojego bohatera. Pewien nauczyciel wyjeżdża na jeden dzień nad morze łowić owady, gdyż jego pasją są chrząszcze z rodziny cicindela. Zapomniana biedna wieś. Ostatni przystanek. Autobus nie pojedzie dalej. Dalej są już tylko wydmy i morze… Pasjonat chrząszczy rusza przez wieś w kierunku piasków. Wydaje się, że gdyby czytelnik zwrócił uwagę na to miejsce, zastanowił się nad nim, historia potoczyłaby się inaczej. Ale czytelnik, podobnie jak bohater, podąża za cicindelą prosto w pułapkę. Jeśli pamiętamy Czarodziejską górę Manna, warto zapytać, co zatrzymało Hansa Castorpa w sanatorium, do którego przyjechał na trzy tygodnie, a został siedem lat. Już w pierwszych zdaniach Kobiety z wydm dowiadujemy się, co się stało – bohater nie wraca z urlopu i po siedmiu latach bezowocnych poszukiwań zostaje uznany za zaginionego. Rozpoczynając lekturę powieści, nie pytamy zatem, co zaszło, ale jak do tego doszło.

Dlaczego mężczyzna prowadzący uregulowany tryb życia, z pełną stabilizacją zawodową i osobistą, przyjeżdżając na jeden dzień w pobliże nadmorskiej wsi, zostaje w niej siedem lat? Próbując złapać cicindelę, nasz bohater traci poczucie czasu: ostatni autobus już odjechał, zbliża się zmrok, jest zmuszony prosić we wsi o nocleg. Mieszkańcy chętnie mu pomogą. Ich chaty znajdują się w głębokich jamach, nieustannie zasypywanych przez piaski ruchomych wydm. Kiedyś stały na otwartej przestrzeni, ale ruch piasku zmienił ukształtowanie terenu i uwięził je we wnętrzu wydmy. Teraz, by uchronić domostwa przed całkowitym zasypaniem, muszą codziennie usuwać piasek. Wydma tymczasem podnosi się coraz wyżej i do domów można się dostać, już tylko schodząc po drabinie spuszczanej w głąb jamy. Nasz bohater zejdzie do jednego z takich domów. Jeszcze nie wie, że ktoś zabierze drabinę. Nie wie, że w chacie na dnie jamy mieszka samotna kobieta…  Wielkomiejski nauczyciel zostaje więźniem piaskowego dołu, skazanym na obcowanie z nieznajomą kobietą…

W powieści nie nazywa się bohaterów imionami, choć imiona mają. Mówi się o nich: mężczyzna, kobieta. W miejscu, w którym się znaleźli, imiona są niepotrzebne. W piaskowej jamie mężczyzna powoli dociera do sedna swego człowieczeństwa… Teraz na dnie dołu z konieczności może przemyśliwać to, czego w absorbującej a jednostajnej codzienności nauczycielskiego życia nie poddawał refleksji. I pośród natłoku myśli o ucieczce i bezsilności pojawia się myśl o kolegach z pracy. Tę konkluzję kondycji zawodu nauczycielskiego Abe Kobo wyraził jako część wewnętrznego dialogu bohatera: „Rzadko spotyka się istoty tak zżarte bakcylem zazdrości jak nauczyciele. Uczniowie dorastają rok za rokiem, odpływają jak woda w rzece, a nauczyciele tkwią w miejscu jak głazy zagrzebane na dnie tej rzeki. Choć w innych wzniecają marzenia, sami nie mają o czym śnić. Czują się porzuceni niczym przedmioty bezwartościowe i albo masochistycznie skazują się na samotność, albo stają się rycerzami wątpliwej cnoty, węsząc ustawicznie za skandalikami. Zbyt pragną zupełnej swobody postępowania, i dlatego tak bardzo piętnują ją u innych”. Znamienite, że myśl tę wyraża nauczyciel o nauczycielach.

Pomijając aspekt różnicy kodu kulturowego – bo jest to jednak dalekowschodni kod kulturowy, często nieczytelny dla Europejczyka – myśl naszego bohatera można potraktować jako uniwersalne uogólnienie, w którym pobrzmiewa wszystko to, co nauczycielowi i szkole często się zarzuca, niezależnie od geografii: rywalizację, która nie buduje, nienadążanie za zmianami, brak rozwoju, zrutynizowanie i frustrację. Abe Kobo dodaje tu jeszcze etyczną hipokryzję. W Kobiecie z wydm czytelnik „ogląda” nauczyciela jakby przez weneckie zwierciadło – nie widzi mężczyzny w marynarce, stojącego przed audytorium uczniów i prowadzącego ciekawą lekcję, nie słyszy stosownych i wyważonych wypowiedzi człowieka, który jest wzorem komunikacji i zachowania. Przeciwnie, ogląda człowieka poza naturalnym środowiskiem sali lekcyjnej i pokoju nauczycielskiego. Ograniczony ścianami piasku mężczyzna odziera się z pozorów. Czy jednak głos japońskiego pisarza rzeczywiście kreśli wizerunek bliski prawdy?

Swego czasu próbowałem wprowadzić w swoim pokoju nauczycielskim „nową świecką tradycję” – raz w tygodniu wieszałem mało znany cytat z literatury pięknej, który miał przyświecać pracy i prowokować refleksję. Przeważnie konsultowałem cytat z koleżanką, anglistką. Pokazałem przywołany wyżej cytat z Kobiety z wydm. „Nie wieszaj – doradziła mi. – Ryzykowne. Ludzie źle to odbiorą, pomyślą, że to o nich”.