Czy warto przypominać peerelowskie seriale?
05/01/2015Ostatnio często na różnych kanałach telewizyjnych emitowany jest klasyczny polski kryminał 07 zgłoś się. Czy to się nigdy nie znudzi? A może telewizja wypełniają tylko lukę w antenowym czasie? A może to jeszcze co innego?
(oprac. Roland Maszka*)
Kiedy oglądam peerelowski serial, mimo wszystko nie mogę się uwolnić od jakiegoś podszytego nostalgią sentymentu. Nie dlatego, że za PRL-em tęsknię, ale dlatego, że były to czasy jednoznacznie postawionych spraw, gdzie prawa strona różniła się od lewej, bez miejsca na złoty środek – ponieważ wróg był jasno określony. Przynajmniej taki schemat nakreślały filmy kryminalne. Porucznik Borewicz, mimo swoich pozaregulaminowych działań, uosabiał połączenie powagi władzy z ludzkim, zdroworozsądkowym podejściem do zagadnienia. Był blisko społecznego kośćca, ale też twardo bronił socjalizmu, choć, jak pamiętamy, głupie przepisy naginał do potrzeb człowieka. Ot, ludzki milicjant. Mieszkał w podobnym mieszkaniu jak większość z nas, ubierał się podobnie, pił z podobnej szklanki, nawet papierosy palił te same. Chociaż – jak również pamiętamy – górował błyskotliwością dialogu, czytał angielskie wydania książek, chodził do Bristolu, a w lodówce trzymał colę w puszcze – co w czasach Peweksów było czymś! No i jeździł fiatem 125p (później polonezem) z prędkością godną ulic san Francisco. Towarzysz porucznik Zubek – milicyjny pragmatyk, urzekał natomiast swą urzędniczą ciasnotą i przywiązaniem do tradycyjnych wartości. Czarny garnitur i kapelusz z czasów Ala Capone czyniły go rozpoznawalnym już ze znacznej odległości. Jak sam zaznaczał – nie wiedział, dlaczego dzieci się go boją. Zubek – tu nie było miejsca na nagięcia. To wiemy od początku. Mistrzowsko rozwiązany duet partnerów.
Poza tym te artefakty: podczas dialogu toczącego się w boazeriach milicyjnego gabinetu w stylu późnego Gierka Zubek wyciąga z biurka szklankę i przeciera ją białą krochmaloną chustką, jakby przygotowywał naczynie do chłodnego piwa, które – jesteśmy niemal pewni, patrząc z punktu widzenia współczesnego widza – będzie lał po brzegu. Ale Zubek stawia szklankę i wkłada do niej grzałkę. Przedmiot dziś już prawie nierozpoznawalny, zwłaszcza przez młodego widza. W ogóle jest to świat już dziś zapomniany: świat, w którym wizytówkę z telefonem i adresem prywatnym dawało się nieznajomej po jednej kawie w Bristolu, świat portierów hotelowych, którzy wiedzieli i widzieli więcej, a ich dochody przewyższały wielokrotnie pensje robotnicze, nie mówiąc już o nauczycielskich… Świat bez jawnej bezczelności monitoringu. Świat ludzkich zwierzchników – major Wołczyk, bezpośredni przełożony Borewicza i Zubka, ma być klasą samą w sobie. Otrzymał jeszcze sanacyjne wykształcenie i wychowanie, ale ideowo należy chyba do „prawych” jeszcze komunistów. Jest w nim coś z gomułkowskiego ascety. Nieodłączny papieros w czasie odpraw (niewykluczone, że bez filtra), pragmatyczne podejście do zagadnień służbowych i życiowych. Jest przygotowany merytorycznie, opowiada anegdoty, które nawet na współczesnym słuchaczu robią wrażenie. Wołczyk w jednym z odcinków (Dwadzieścia cztery godziny śledztwa?) przypomina historię zesłańca przykutego na siedemnaście lat do skały łańcuchem na Sachalinie. Dla tego człowieka najważniejsze staje się niedopuszczenie do twarzy szczurów… Potem organizuje ucieczkę z katorgi i wraz z pięcioma towarzyszami gubi się gdzieś na Morzu Barensa. Uciekinierzy losują, którego spośród siebie zjedzą, by przeżyć. Wołczyk to milicjant o spojrzeniu dominikanina, czuły ojciec, wymagający, ale i wyrozumiały szef. Tak pokazywano „górę” socjalistycznej władzy: socjalizm z ludzką twarzą… Kiedy ogląda się ten serial, można w to uwierzyć…
Trudno wytłumaczyć komuś urodzonemu po roku 89, co urzeka w dawnych peerelowskich filmach i serialach człowieka takiego jak ja, człowieka pokolenia Solidarności. Tym bardziej, że to właśnie moje pokolenie przyczyniło się do zmiany jakościowej i wyjścia z epoki supremacji szarości. Współczesny użytkownik telewizji, Facebooka i internetu z dystansu przygląda się obrazom widzianym przez różowy okular demokracji. Szkło tego okularu to co prawda zwykły plastik, ale nie szkodzi, bo zawsze można go wyrzucić i kupić nowy. Żyjemy w czasach ogólnej dostępności produktów i cieszymy się możliwością wyboru. Współczesny świat jest kolorowy. Pełna gama barw – dosłownie i metaforycznie. Tymczasem wspomniane wyżej filmy pokazują świat szarych domów, smutnych ulic, mokrych od padającego i topniejącego śniegu i łez, ludzi poubieranych w sionki z kożuszkiem. Świat bez finezji. Jedna doktryna, jeden kierunek, jeden cel – dosłownie i metaforycznie. Nawet język tego świata jest już niezrozumiały… Zająć kolejkę za polędwicą, dostać buty, wystać kawę… Rzucili trochę pomarańczy przed świętami… Jak to – nie było pomarańczy?! Poza tym te siermiężne problemy… A jednak, kiedy oglądam stary serial czy film, nie mogę się oprzeć nostalgii. Pamiętam czasy, kiedy kładka przerzucona nad ulicą Marynarki Polskiej z przystanku kolejki miejskiej Gdańsk Stocznia uginała się pod ciężarem ludzi. Proletariacka masa idąca w kierunku lasu dźwigów i stalowych ścian statków, tam gdzie dzisiaj wiatr dzwoni na więźbach pustych hal i placów. Zatłoczone, wypełnione kwaśnym zapachem tramwaje i autobusy, szare tłumy rozchodzące się po wszystkich zakamarkach miasta. Każdy coś robił. Każdy miał swoje miejsce, bo przy każdej, nawet najmniejszej uliczce coś było: od monstrualnych stoczni po szewski warsztat schodkami w dół w pochylonym budynku przy Jedności… Każdy pracował, pracował, pracował… Albo udawał tylko i kombinował, bo żyć też niektórzy chcieli inaczej… To też jest właściwie dla współczesnego młodego widza nieczytelne…
A jednak oglądamy serial i ja, i mój syn z Pokolenia 89. Dla mnie to oglądanie jest refleksją nad przeszłością, dla niego ma wartość historyczną i egzotyczną. Historyczną – bo pytania stawiane do oglądanych obrazów są trafne i rzeczowe, egzotyczną – bo jest w nich spora doza zdumienia i niedowierzania…
*Roland Maszka. Polonista. Absolwent gedanistyki. Współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Lubi stare obrazy. Inicjator dobrych praktyk w szkole.