Wakacje nauczyciela – czyli 56 dni urlopu przysługującego nauczycielowi w ciągu roku szkolnego i gwarantowanego przez Kartę Nauczyciela – bywają przedmiotem zazdrości i wyrzutów. Rzeczywiście, może to dużo, ale każdy pracujący w szkole wie, że te 56 dni to czas właściwy na regenerację sił, odpoczynek zapewniający dobrą kondycję psychiczną i dalszą sprawność zawodową. Wakacje nie są przywilejem, ale koniecznością wynikającą z istoty szkoły – z pracy z dzieckiem. Dlatego trudno znaleźć nauczyciela, który swoją profesję traktowałby wyłącznie jak wykonywanie zawodu, uznawałby obowiązki zawodowe za jakiś odcinek czasu, w którym należy wykonać określone zadania. Tak nie jest. Nauczyciele przenoszą pracę również poza szkołę, do domu, i staje się ona częścią ich życia. Może to naganne, ale tak się często zdarza. Trudno uwolnić się od myśli związanych z pracą, która jest kształceniem i kształtowaniem młodego człowieka… Dlatego wakacje muszą być długie, by uwolnić się od absorbującej bez reszty szkoły i trochę o niej zapomnieć. Ale tu też mam wątpliwości, czy to zupełnie możliwe.

Jak wiemy, Epikur z Samos zalecał umiarkowanie i prostotę życia. Bytowanie skromne i mało kosztowne, jeżeli się do niego przyzwyczaimy, zapewni nam – według starożytnego filozofa – dobre zdrowie i tężyznę psychiczną wobec igraszek i przeciwności losu. W umiarze widział Epikur sposób osiągania przyjemności i traktował go jako dobro, w którym zamyka się tajemnica szczęścia. I nie chodzi o to, by poprzestawać na małym, ale nauczyć się nie popadać w przesadę. Proste potrawy sprawiają tyleż przyjemności, co wystawne uczty, gdy tylko bolesne uczucie głodu zostanie usunięte – pisał Epikur. Jęczmienny chleb i woda sprawiają największą rozkosz, jeśli je spożył głodny. Może ta myśl z Listu do Menoikeusa potowarzyszy mi na tegorocznych wakacjach?

Po dziesięciu niełatwych miesiącach pracy, po setkach, jeśli nie tysiącu lekcji, po nieustających pytaniach, co dalej z naszą szkołą i oświatową rzeczywistością w ogóle, o obawach nie mówiąc – nareszcie wakacje! Czas odpoczynku. I jak je spędzić? Co zrobić z czasem? Dokąd wyjechać?

Nauczycielskie wyjazdy zmierzają nieraz ku słonecznym plażom Południa, basenowi Morza Śródziemnego, niektórzy przemierzają oceany albo zwiedzają ludne miasta Zachodu – katedry, galerie, promenady i mosty itd. Może nawet ktoś trafi na Samos i przemierzy drogi Epikura? Wakacje w końcu są po to, by podróżować! Ale ja w tym roku nie zobaczę Islandii ani Wyspy Świętego Edwarda – te muszą poczekać na lepsze czasy (o ile takie nadejdą). Zresztą znam te miejsca z literatury. A wiele razy bywało już tak, że literatura ciekawiej opisywała to, co zastana rzeczywistość zaprezentowała… Choć, nie przeczę, warto byłoby obejrzeć na przykład bretońskie latarnie morskie, a może nawet w jednej z nich pomieszkać jakiś czas?

Tymczasem jednak biegnę w polskim pejzażu podczas polskich wakacji. Szara, spękana miejscami asfaltówka wiedzie wśród rozległych pół obrysowanych liniami lasów i jezior. Nie ma upału i nieznośnego zaduchu stojącego w miejscu powietrza; jest cień i zapach lip, którymi wysadzono drogę… Żadnego gwaru czy wielobarwnego tłumu. Okolica pusta i cicha, choć słychać tu całe bogactwo dźwięków letniego dnia – coś, czego zwykły mieszczuch na co dzień nie doświadcza. To hałas, który nie męczy… A choć biegnę już godzinę, nie mija mnie żaden samochód i nikogo nie spotykam… Niekiedy nieopodal szosy w bagnistym wykrocie zarosłym gęstwą osiczyn, leszczyn czy wierzb stoi ogromny, półtonowy łoś. Wtedy dopada mnie lęk. Ale nawet i ten jest przyjemny w chłodzie letniego poranka. Jak w filmie, choć to dzieje się naprawdę… Może to jest właśnie odpoczynek, którego potrzebuję? Szczęście, którego doświadczam. I nie muszę poszukiwać piękna w zamorskich krainach i na dalekich wyspach... 

                                                                               Na fotografii jedna z polskich mazurskich dróg (fotografia tegoroczna)

 

Roland Maszka