(oprac. Roland Maszka*)

Rozpoczął się rok szkolny. Lista lektur, które gimnazjalista powinien przeczytać, została podana i zapisana w zeszytach… Na pierwszym wrześniowym spotkaniu z rodzicami ojciec ucznia pyta nauczycielkę, czy według niej Buszujący w zbożu jest lekturą właściwą dla drugiej klasy gimnazjalnej i czy ona zna treść tej książki… Nauczycielka zapewnia rodzica, że treść książki oczywiście zna i omawia ją z młodzieżą od lat… Później w pokoju nauczycielskim wokół tego pytania powstaje dyskusja – bo przecież koleżanki polonistki omawiają tę lekturę również… I nikt wcześniej nie robił problemów. Podstawa programowa języka polskiego dla gimnazjum nie wymienia co prawda książki Salingera, ale nauczyciel ma prawo wybrać jakąś pozycję z literatury światowej – pozycję, powiedzmy, zaliczaną do klasyki. A przecież Buszujący w zbożu to książka kultowa! 

Zastanówmy się, do czego mogło się odnosić pytanie ojca. Nie wydaje się, by chodziło o jakąś uwagę merytoryczną. Książka Salingera podejmuje problematykę pokoleniowego buntu. Holden Caulfield wyraża protest wobec hipokryzji świata dorosłych. Jego postać w swej konstrukcji wydaje się bliska postawie młodego dojrzewającego człowieka, jakim jest gimnazjalista. Co prawda treść powieści osadzona jest w realiach społeczeństwa amerykańskiego lat 40. ubiegłego wieku i odnosi się do zjawisk charakterystycznych dla ówczesnej sytuacji, ale to nie przeszkadza w odbiorze. Obłuda w życiu społecznym jest przecież wszechobecna i teraz. Poza tym sama konwencja powieści osadzona w tradycji łotrzykowskiego romansu wciąga czytelnika i czyni tekst atrakcyjnym, bo to przecież sam Holden opowiada nam dzieje swojej włóczęgi. Salinger czyni język bohatera zarówno pod względem mentalnym, jak i formalnym tekstem bliskim modemu czytelnikowi. Jest to przecież jego język, jego sposób myślenia – pełen krytycyzmu i spostrzegawczości… Co zatem przeszkadza, by gimnazjalista przeczytał książkę? O co chodzi w pytaniu ojca? Wydaje się, że sprowadza się ono do zapytania nie o tekst Buszującego w zbożu, a o ucznia. Kim jest trzynasto-, czternastolatek – czyli gimnazjalista klasy drugiej? Jaka jest jego wrażliwość i co ma szczególny wpływ na jej kształtowanie? A przede wszystkim – czy książka Salingera odpowiada intelektualnej i emocjonalnej proweniencji współczesnego nastoletniego gimnazjalisty. Kiedy sam podaję w wątpliwość, czy coś polecić, pokazać albo opowiedzieć uczniom, często słyszę: ty wiesz, jakie oni rzeczy oglądają! Czytam zatem fragment wspomnień Holdena:

Stary koleś Luce. Co za typ! W Whooton miał niby być, jako starszy student, doradcą naszej grupy. Ale naprawdę udzielał nam swojej wiedzy tylko w sprawach seksualnych, kiedy zebrała się u niego późnym wieczorem paczka chłopaków. Znał się na tych rzeczach wcale nieźle, zwłaszcza na zboczeniach. Stale nam opowiadał o koszmarnych typkach, co zadają się z owcami, albo o takich którzy wszywają w podszewkę swojego kapelusza damskie majtki. Także o pedałach i lesbijkach. Luce na pamięć znał wszystkich pedziów i wszystkie lesbijki na obszarze Stanów Zjednoczonych. Wystarczyło przy nim wspomnieć byle jakie nazwisko, a mój Luce zaraz objaśniał, czy to pedzio, czy nie. Czasem trudno wprost było uwierzyć, że to wszystko są zboczeńcy, te różne osoby, które Luce wymieniał, aktorzy, gwiazdy filmu i tym podobne. Niektórzy z facetów przez niego zaliczani do pedziów byli nawet żonaci […] Twierdził, że połowa żonatych mężczyzn na świecie to homoseksualiści, którzy często nawet o tym nie wiedzą, że są homoseksualistami. Mówił, że można się stać homoseksualistą nagle, w ciągu kilku godzin, jeżeli się ma predyspozycje do tego. Szerzył wśród nas panikę. Ze strachem czekałem dnia i godziny, kiedy się ni z tego ni z owego zmienię w pedała.
J.D. Salinger, Buszujący w zbożu, przeł. M. Skibniewska, Warszawa, s. 171–172.

Albo inny fragment, w którym Holden czeka na zamówioną prostytutkę i rozmyśla:

Włożyłem czystą koszulę. Zdawałem sobie sprawę, że niepotrzebnie tak się stroję dla jakiejś kurewki, ale to mi przynajmniej wypełniło czas. Byłem trochę zdenerwowany. Już także podniecony, ale przede wszystkim – zdenerwowany. Jeżeli chcecie wiedzieć prawdę, jestem prawiczkiem. Fakt. Zdarzały mi się okazje stracenia dziewictwa, owszem, ale jakoś do tej pory nie przekroczyłem progu. Zawsze coś przeszkadza. Na przykład jesteś u dziewczyny w jej domu; wtedy albo jej rodzice wracają w najmniej odpowiednim momencie, albo masz pietra, że zjawią się lada chwila. Jeżeli siedzisz z babką na tylnym siedzeniu w czyimś samochodzie, zawsze ktoś ze swoją dziewczyną zajmuje przednie miejsca, a dziewczyna z reguły jest ciekawa, co się dzieje za jej plecami. Odwraca się ustawicznie i patrzy, co tam się wyprawia w głębi wozu. Słowem coś zawsze przeszkadza. […] Najgorsze, że kiedy jesteś z dziewczyną i już-już ma się to stać, a dziewczyna nie jest prostytutką ani czymś w tym rodzaju – zawsze uporczywie prosi, żeby tego nie robić. A ja wtedy ustępuję. Większość chłopaków nie zważa na nic. Ja tak nie potrafię. Nigdy przecież nie wie się na pewno, czy one naprawdę chcą, żeby je oszczędzić, czy może się cholernie tego boją, czy też tak tylko mówią, żeby całą winę zwalić na chłopaka, jeżeli się mimo tych protestów nie zawaha.
Tamże, s. 112–113.

Pytam, koleżankę, czy jest przekonana, że jej czternastoletni syn powinien czytać taki tekst. Już tak kategorycznej odpowiedzi nie słyszę… No wiesz, myśmy też czytali Buszującego w zbożu – odpowiada – o takich rzeczach też trzeba z nimi rozmawiać… Owszem, czytaliśmy, ale byliśmy starsi i czytaliśmy nie na lekcjach. W gruncie rzeczy zaniepokojony omawianiem tej książki w czasie lekcji języka polskiego ojciec – wyraził chyba swoją wątpliwość co do warstwy tekstowej. Jest jednak język Holdena tekstem odcinającym się od oficjalnego języka lekcji i języka, jakim rodzic rozmawia z dzieckiem. Być może ojciec po prostu wątpi, czy czternastolatek jest w stanie unieść ciężar konwencji. Ponieważ wypowiedzi Holdena, które w istocie stanowią satyryczny wykład o mankamentach społecznych i kryzysie świata wartości, mogą być przez czternastoletniego gimnazjalistę odczytywane tylko na poziomie atrakcyjności budzącej wypieki na twarzy… Przypominam sobie symboliczną scenę zabawy nad urwiskiem. Holden w rozmowie z młodszą siostrą odpowiada na jej pytanie: kim chciałby być. Opowiada o swoim wyobrażeniu. Dzieci bawią się w zbożu – tuż nad przepaścią. On jest strażnikiem, którego zadaniem jest schwycić każdego, kto mógłby zbliżyć się za bardzo do krawędzi. Rozmowa ta jest chyba konkluzją wędrówki bohatera… Myślę, że może być nią również dla nauczyciela, który zdecyduje się omawiać tę powieść…

*Roland Maszka. Polonista. Absolwent gedanistyki. Współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Lubi stare obrazy. Inicjator dobrych praktyk w szkole.